O tym, że przy ulicy Lubrańskiego w Poznaniu miała miejsce zbrodnia, świadczy jedynie
niepozorny pomnik. Kiedyś zabito tu księdza.
Ulica Lubrańskiego. Serce Ostrowa Tumskiego. Grudniowy wieczór 1932 roku. Dwa dni do Nowego
Roku. Mróz. Gdzieś w oddali słychać skrzypienie śniegu. Dwa ludzkie cienie przechwycone przez
światło gazowych latarni podążają w stronę wikariatu. Mężczyźni z niepokojem rozglądają się wokół
siebie. Jeden z nich dotyka chłodnej lufy browninga. Uspokaja się. Drugi trzyma w kieszeniach zaciśnięte
pięści. Obaj liczą na łup.
Pomieszczenia wikariatu. Ciepło. W kominku palą się drwa. Ogień wesoło buzuje, pojękując za każdym
podmuchem wiatru. 35-letniemu księdzu Zygmuntowi Masłowskiemu – wykładowcy w żeńskim Liceum
im. Słowackiego nie bardzo chce się wychodzić na dwór. Dopiero co wrócił z dalekiej podróży. Jest
zmęczony. Ociąga się. W końcu obowiązek zwycięża. Wszak obiecał choremu koledze, że go odwiedzi.
Opatulony w ciepły płaszcz mówi w drzwiach domownikom, że niebawem wróci i trzaska drzwiami.
Zaczyna śnieżyć.
Bronek, wal!!!
Huk zatrzaskiwanych drzwi wikariatu słyszą dwaj mężczyźni. Na moment przystają, spoglądając na
siebie znacząco. Idzie ofiara. Oceniają łup z daleka. Widząc sutannę myślą o pieniądzach I tylko o nich.
Gdy Masłowski zbliża się do nich, wyskakują zza płotu.
– Dawaj forsę – cedzi przez zęby jeden z nich i zaciska dłonie na gardle przyszłej ofiary. Jest znany w
środowisku chwaliszewskich oprychów. ,,Ważniak’’ nosi pseudonim – Częstochowa. Masłowski widząc,
że to nie przelewki, sięga po portfel. Napięcie jest duże. Bardzo duże. W pewnej chwili drugi z
napastników nie wytrzymuje i szturcha kolegę.
– Bronek, wal – rozlega się echem w cichej uliczce i w tej samej chwili powietrze eksploduje. Ksiądz
zgięty wpół upada w śnieg. Bandyci mają jeszcze czas, by wyciągnąć banknoty z portfela. Wszystkiego
razem 70 złotych. Starczyłoby na 20 butelek żytniej Baczewskiego i jeszcze zostałoby sporo na wizytę w
burdelu przy Rybakach. Teraz o tym nie myślą. Wieją. W drodze mijają gosposię jednego z księży.
Kobieta przerażona biegnie w stronę księdza. Katecheta kona na jej rękach. Jeszcze ociera mu twarz,
jeszcze próbuje tamować krew. Krzyczy, a echo odbija się od ścian wikariatu i ginie gdzieś na placu
przed katedra.
Policja jest na miejscu kilkanaście minut po zdarzeniu. Zarządza obławę. Patrole przeczesują Poznań.
Pomagają świadkowie. Tworzony jest portret pamięciowy. W tym samym czasie bandyci siedzą już w
kinie ,,Słońce’’. Oglądają… komedię. Po seansie umówili się z panienkami. Mają forsę. Mają gest.
Alkohol, bigos, panienka, bigos, alkohol. Przez trzy dni i trzy noce. Trochę w Poznaniu, nieco poza
miastem. Gazety piszą o bestialstwie. Nie czytają. Pojawiają się portrety pamięciowe. Nie wiedzą. Policja
lustruje wszystkie knajpy, przybytki uciech, depcze im po piętach…
Śmierć za śmierć
Czwartego dnia morderców zatrzymują przy ulicy Śniadeckich. Mają pecha. Patrol policji zwraca na nich
uwagę. Nie dają się wylegitymować. Zaczynają uciekać. Kondycję mają słabą. Zakuci w kajdanki są
przewożeni do aresztu.
Przewodnik katolicki podaje nazwiska morderców: to 24-letni Bronisław Bednarczyk, złodziej zawodowy,
bez stałego miejsca zamieszkania, znany w świecie przestępczym pod pseudonimem „Częstochowa”.
Ostatnią karę ukończył w sierpniu 1932 roku [oraz] 27-letni Jan Grelka, również znany włamywacz bez
stałego miejsca zamieszkania, 13 razy sądownie karany, opuścił więzienie zaledwie przed niespełna
dwoma tygodniami. Przy Bednarczyku znaleziono nabity, gotowy do strzału rewolwer. To z niego padł
strzał.
Zanim staną przed sądem, jeden z nich kruszeje. Zaczyna sypać. Publika, która przychodzi na sądową
salę, obserwuje to wszystko ze zgorszeniem. Kupili bilety. Są emocje. Wychodzi na jaw, że w czasie
kilkudniowej balangi przestępcy obrabowali kolejną osobę. Ba. Pochwalili się jej, że zamordowali
wcześniej księdza. Dowody są niezbite. Publiczność ze zrozumieniem, a nawet z aplauzem przyjmuje
wyrok sądu doraźnego. Śmierć.
Godzinę po wyroku w kancelarii Prezydenta RP dzwoni telefon. Jest prośba o łaskę. Prezydent niemal
natychmiast odpowiada: Nie. Do Poznania rusza ze stolicy tamtejszy kat. Przez noc będzie miał czas by
przygotować miejsce kaźni. Następnego dnia przed szóstą rano wyrok zostaje wykonany.
O tym, że przy ulicy Lubrańskiego miała miejsce zbrodnia świadczy jedynie niepozorny pomnik. Kiedyś
zabito tu księdza.