Samolot był z Poznania
Czy Poznań miał szansę stać się znaczącym ośrodkiem lotnictwa w Polsce? Miał. Czy mógłby konkurować z zachodnimi wytwórniami sprzętu lotniczego? Mógłby. Niestety, los chciał inaczej.
To nie jest żadne odkrycie, ale fakt. W 1919 roku powstańcom wielkopolskim udało się zdobyć hangary w których składowane było kilkaset niemieckich samolotów.
– Z zapasów tych sformowane zostały 4 eskadry polowe, a w początkach stycznia 1919 roku wysłałem do Warszawy kilkadziesiąt samolotów – pisał w swych wspomnieniach Wiktor Pniewski, dowódca 1 eskadry lotniczej Wielkopolski. To był początek polskiego lotnictwa. Na tych samolotach szkolono się i walczono w wojnie polsko – bolszewickiej. Spore starty oraz awaryjność sprzętu powodowała, że trzeba było myśleć po nowych maszynach i to nie tylko dla wojska.
Nie pomogły też znaczne zdobycze wojenne. Polskie lotnictwo zarówno wojskowe jak i cywilne prezentowało się nader skromnie. Sąsiedzi mieli znacznie więcej maszyn i były one bardziej nowoczesne.
Pomysł wybudowania pierwszej w Wielkopolsce fabryki samolotów narodził się na początku lat 20. Jego inicjatorem był porucznik Czesław Wawrzyniak – prezes Związku Lotników Polskich. Budowa zakładu po nazwą nomen omen ,,Samolot’’ była ogromną szansą na rozwój rodzącej się wówczas komunikacji pasażerskiej oraz możliwość uzyskania zamówień od ministerstwa obrony.
Poznań miał wszelkie atuty – wyszkoloną kadrę, zaplecze techniczne, bazę lotniczą oraz świetnych fachowców i konstruktorów. W 1923 roku powołano spółkę ,,Samolot’’, uzyskano wszelkie pozwolenia, a nawet kupiono francuską licencje na samoloty Henriot H-28. Na koniec kwietnia 1924 roku zaproszono do Poznania prezydenta RP.
Otwarcie i co dalej
O wizycie Prezydenta RP prasa informowała na długo przed jej nastaniem. Było to wydarzenie, które trudno byłoby dziś odwzorować. Wizytą żyło całe miasto. Stanisław Wojciechowski przyjechał na Ławicę z prezydencką świtą. Czekano na niego przy hangarze, który wytwórni udostępniło wojsko. Hala o powierzchni przekraczające 300 metrów kwadratowych miała służyć jako montownia, warsztat naprawczy, biuro konstrukcyjne itp. Prezydent był zadowolony choć naprawdę jego zachwyt wzbudziły dopiero ewolucje powietrzne pilotów 3 pułku. Ochów i achów nie brakowało.
Po oficjałkach można było ruszać z produkcją. I tak się stało. Szybko się okazało, że firma zaczyna znakomicie prosperować, zaś wąskie zaplecze jest niewystarczające. Akcjonariusze postanowili wykupić kolejne grunty. To na nich powstało między innymi laboratorium aerodynamiczne, magazyny i hale produkcyjne.
Jak wspomina w swej książce o Ławicy dr Andrzej Zarzycki, firma okazała się dochodową, więc można było zwiększyć zatrudnienie. Początkowo pracowało w niej sto osób. Chwilę później zwiększono zatrudnienie aż czterokrotnie. Nie skupiano się na kopiowaniu obcych wzorów. W hangarach na Ławicy powstały pierwsze rodzime konstrukcje autorstwa inżynierów Tułacza i Bartla. Samoloty szkoleniowe typu BM-2 sprzedawały się znakomicie. Fabryka osiągnęła poziom produkcyjny sięgający stu maszyn rocznie! Tak było aż do 1929 roku…
Okres recesji zaczynający się na świecie dał się we znaki i Poznaniowi. Na domiar złego 12 września 1929 roku nad fabryką rozszalały się płomienie.
Właściwie do dzisiaj nie wiadomo co było ostateczną przyczyną pożaru (z archiwów straży jak i notatek prasowych wynika, że mogło nią być zwarcie instalacji w jednym z magazynów przyp. red.) Faktem jest, że na Ławicę przyjechały jednostki strażackie z całego Poznania. Ogień objął kilka budynków, a sama akcja gaszenia trwała kilka godzin. Niestety pastwą płomieni padły między innymi gotowe części samolotów. Starty były bardzo znaczne. Nie pomógł też brak ubezpieczenia. Dość powiedzieć, że po tym pożarze fabryka nie podźwignęła się już z upadku (chociaż staraniem pracowników przywrócono produkcję) i w 1931 roku oficjalnie spółkę Samolot rozwiązano. Skończyła się ,,przygoda’’ z przemysłem lotniczym w Wielkopolsce.
Krzysztof Smura
Fot. Archiwum 3 pułku lotniczego