Niegdyś przy Drodze Dębińskiej bawiono się do upadłego. Dorośli pili piwo, stateczne poznanianki czekały na okazje do tańca, niedorostki obłapiały panny w krzakach, zaś dzieciaki płakały ze śmiechu oglądając się w specjalnej beczce. Tak było i choć nie jest to i tak liczy się w rejestr.
Dziś, gdy postronny obserwator spogląda na teren obok Drogi Dębińskiej to trudno mu uwierzyć, że to miejsce było niegdyś jednym z najweselszych w całym Poznaniu. Co krok były kawiarenki, ogrody uciech, wesołe miasteczko, po stawach pływały łódki, a ci „przy kasie” obstawiali wyniki gonitw na torze wyścigów konnych.
Co krok rozrywka
Latem nie było dnia by Poznań nie gościł w Dębinie. Zaczęło się po 1820 roku tj. tuż po wybudowaniu drogi wiodącej do majątku Radziwiłłów na Dębinie. Namiestnik Antoni wybudował ją w dowód miłości dla swej ukochanej Ludwiki by mogła zmierzać do ich wspólnego gniazdka prostą drogą.
W krótkim czasie chętnie wędrowali po niej również poznaniacy. Zaczęły powstawać prywatne posiadłości. Początkowo stawiano domy. Później rozpoczęto inwestować w ogrody, place zabaw, małe amfiteatry, kręgielnie, restauracje i czego jeszcze dusza zapragnie. Powstało fikuśne San Domingo założone przez mistrza Dominika, taka sobie Nowa Syberia, piękna Wiktoria, ciekawa Columbia, Nowa Ameryka… Właściciele tych ogrodów, by umilić poznaniakom czas zapraszali trupy teatralne, zespoły muzyczne, organizowali zawody. Piwo lało się strumieniami, rozchodził się zapach golonek po bawarsku, a dzieciarnia biegała ze sznekami z glancem bawiąc się w berka czy grając w sztekla. Bywało, że pałętanie się pod nogami z lekka denerwowało (szczególnie po którymś piwie i czwartej golonce). Ale i na to był sposób. Dzieciak dostawał kilka miedziaków i był wysyłany na ptasią łąkę.
Na Vogielce
Tam, gdzie dziś stacja benzynowa zamyka obszar łączący Drogę Dębińska z ulicą Królowej Jadwigi w XIX wieku znakomicie prosperowała tzw. vogielka, czyli z niemieckiego ptasia łąka. Było to przez lata ulubione miejsce wypraw dzieciaków z Poznania i okolic. O ile inne ogrody były głównie przeznaczone dla dorosłych tak tutaj królowały maluchy. Czego tu nie było. Karuzele, beczki śmiechu, strzelnice, połykacze ognia, tańczące węże, klauni. Zbigniew Zakrzewski w swych wspomnieniach pisze o wielkopolskim kole śmiechu, gdzie można było się tarzać do woli i jeszcze nabić sobie sporo siniaków tłukąc się z rówieśnikami. Przyjemność wątpliwa, ale ponoć przyjemność. Inni też twierdzili, że było fajnie obserwować cięte na pół niewiasty, które cudownie się zrastały, czy połykających noże młodzieńców. Słowem super było i tyle. Zabawa trwała aż do 1939 roku. Później nie było się z czego śmiać.
Czas hazardu i czas godów
Ci „przy kasie” jak już pisaliśmy na początku, nie tłoczyli się z towarzystwem robotniczo chłopskim tylko udawali się do krainy hazardu. Na tor wyścigów konnych nad Wartą. Tak na dobre to ów tor zaczął funkcjonować w latach 50. XIX wieku. Początki zainteresowania wyścigami dały jednak Jarmarki Świętojańskie, na które zjeżdżano konno z całej Wielkopolski. U zarania nieśmiało, później już śmielej zainwestowano w tor, a w zasadzie w dwa tory. Jeden z przeszkodami, a jeden bez. Wewnątrz torów grała orkiestra. Wymyślano nagrody, podnoszono stawki, a w zawodach mógł uczestniczyć każdy, byle udowodnił, że jego cztery kopyta są z Wielkopolski. Dorożki, a później automobile parkowano przy drodze Dębińskiej na specjalnym parkingu. Obok, przy trybunie chłodził się szampan, kelnerzy zapraszali do stolików, a bukmacherzy zbierali pierwsze zakłady. Po zawodach panowie spłukani bądź nie zapraszali damy nad dębińskie stawy, wybierali łódeczkę i dalej że wiosłować pod parasolką roztaczając urok i flirtując ile wlezie. Ą i ę były najczęściej słyszanymi samogłoskami.
Fajnie było na Dębinie…
Krzysztof Smura
FOTO
Brama Dębińska przed… Do czasu rozbiórki Bramy Dębińskiej (okolice Królowej Jadwigi i Strzeleckiej) była to główna droga na nadwarciański piknik.
Fot. Biblioteka UAM
Debiec29 – Zawody balonowe na dębińskich łęgach ściągnęły w 1929 roku tłumy poznaniaków.
Fot. MKZ