W 1918 roku, wraz z wybuchem Powstania Wielkopolskiego niemiecki hangar zeppelina, który stał niegdyś w pobliżu obecnego Ronda Solidarności wpadł w ręce Polaków. Przejęto go wraz z dobrodziejstwem inwentarza tj. z pozostawionymi samolotami. To one po zmianie barw stanowić miały zalążek polskiego lotnictwa wojskowego. Hala zeppelinów opustoszała. Na krótko, bo upodobali ją sobie baloniarze pułkownika Wańkowicza, którego zadaniem było stworzenie balonowej formacji wojskowej.
Wojska balonowe były znane na frontach I wojny światowej. W tworzącej się Rzeczpospolitej nie zapomniał o nich komendant Józef Piłsudski. Nakazał ich tworzenie w Kongresówce i dawnym zaborze austriackim. Formacje powstały, tyle, że sprzętu nie było widać. Zarówno Rosjanie jak i Austriacy mieli bazy w głębi kraju, więc dostęp do nich był po prostu żaden. Na szczęście dla całego projektu istniała baza w Poznaniu i co więcej Wielkopolska też zapragnęła wolności. 6 stycznia 1919 roku powstańcy zdobyli lotnisko Ławica i wspomnianą wyżej halę Zeppelina. We wnętrzu tej ostatniej oprócz samolotów odkryto dwa balony obserwacyjne typu Perceval – Siegsfeld i kilkaset butli z wodorem. Było od czego zaczynać.
Dowódca wojsk lotniczych byłego zaboru pruskiego wezwał do Poznania ppłk Aleksandra Wańkowicza i nakazał mu tworzenie nowej formacji. Szło bez oporów. Młodzi ludzie garnęli się do nowego rodzaju wojsk, chcąc przeżyć przygodę w przestworzach. Z inicjatywy Wańkowicza powołano do życia podchorążówkę, a 21 maja 1919 roku otwarto w Poznaniu Oficerską Szkołę Aeronautyczną. Jednocześnie polski rząd dokonywał zakupu nowego sprzętu we Francji i Austrii. Jeszcze latem uformowano kilka kompanii aeronautycznych, a 23 lipca odbył się pierwszy w Polsce wzlot balonem obserwacyjnym. Dokonano go w pobliżu opisywanego hangaru. Pułkownik Wańkowicz siedząc w koszu i unosząc się nad polami Winograd, mógł wówczas jako pierwszy stwierdzić, że Poznań z wysokości kilkuset metrów wygląda naprawdę pięknie. Od tej chwili datuje się historia polskiej aeronautyki balonowej.
O tym, że tego rodzaju wojska były potrzebne, przekonano się choćby na froncie białorusko-litewskim. Wielkopolanie w swych balonach wznosili się ponad linie frontu i meldowali o ruchach wojsk nieprzyjacielskich, stanowiskach baterii armatnich czy zbliżających się pociągach pancernych. Dzięki ich wskazówkom niszczono kolejne punkty oporu bolszewików. Niestety, baloniarze również ginęli atakowani przez sowieckie samoloty czy artylerię naziemną. Wielu spośród nich zostało odznaczonych najwyższymi odznaczeniami wojskowymi. Gdy okazało się, że straty są coraz wyższe, a użycie wojsk balonowych coraz mniej możliwe, pułkownik Wańkowicz zdecydował o zjednoczeniu wszystkich baonów aeronautycznych i utworzeniu pułku… piechoty balonowej. Nie trzeba chyba dodawać, że i tu wychowankowie poznańskiej szkoły radzili sobie świetnie, o czym świadczą choćby kolejne nadania orderów Virtuti Militari. Po ustaniu działań wojennych baloniarze wrócili między innymi do Poznania, do którego trafił I baon aeronautyczny, a od czasu do czasu poznaniacy częściej mogli ich oglądać nad dachami swych domów.
– Po czasach wojennej zawieruchy hangar na polach winiarskich pozostaje w pewnym związku z dziejami twórczości filmowej – pisał Zbigniew Zakrzewski w „Ulicami mego Poznania”. W 1929 roku podejmowano próby przejęcia budowli na potrzeby wytwórni filmowej. Starania Władysława Dzwonkowskiego, który chciał się wzorować na niemieckiej wytwórni Tobis Klang Film istniejącej również w hali zeppelinów spełzły jednak na niczym. Winien był kryzys gospodarczy który dotknął całą ówczesną Polskę. A szkoda, bo może dziś zamiast Łodzi to Poznań byłby stolicą polskiego filmu.
Hangar zeppelina dotrwał w stanie nienaruszonym aż do 1945 roku. Dokonał żywota w czasie walk o Poznań. Podobno w jego pobliżu bronił się niemiecki tygrys, który w bezpośrednim starciu posłał „do nieba” załogi kilkunastu rosyjskich czołgów. Ale… może to legenda. W każdym razie poznaniacy rozebrali co było do rozebrania i zostawili to co zostało do dziś. A szkoda.
Krzysztof Smura