Jedni polecali szampana, inni serwowali okłady z gorącej smoły. Wszystkich przerażał widok lekarza w woskowanym płaszczu z kapturem. Wyglądał jak śmierć. Cholera.
Codzienne bicie w dzwony, kondukty pogrzebowe przemykające ulicami miasta. Tysiące ludzi, którzy chwytali się każdej szansy, by wyzdrowieć. Wiek XIX w Poznaniu to wiek cholery, zwanej azjatycką.
Ten pierwszy raz
Trwało powstanie listopadowe, a wraz z nim trwała zaraza w rosyjskich wojskach. Schorowane i przetrzebione oddziały znajdowały schronienie za granicą Wielkiego Księstwa. Prusacy przyjmowali ich z otwartymi ramionami. Zaraza zbliżała się do Poznania. 12 lipca 1831 roku w Miasteczku opodal kościoła świętego Rocha zaczął się wiek cholery. W ciągu dwóch dni zszedł w zaświaty żołnierz 33 pułku piechoty. Poznań ogłoszono miastem zamkniętym. W odległości 22 kilometrów od rogatek miasta utworzono kordon sanitarny. By przez niego przejść potrzeba było 10 dni kwarantanny i specjalnych zaświadczeń. Domy osób zarażonych opasywano linami. Jedzenie podawano w koszykach przez okna. Straż miejska pilnowała, by nikt z nich nie wychodził. Ludzie marli jak muchy. Przez trzy miesiące trwania pierwszej zarazy na cholerę zmarło 2 procent populacji miasta. Wśród ofiar był bohater walk z Napoleonem, feldmarszałek August von Gneisenau. Ludzie z przerażeniem chwytali się każdej recepty na życie. Najczęściej kończyło się na pijaństwie.
Jak się ratować?
Co lekarz, to recepta. Co recepta, to bardziej nieprawdopodobna. Najlżejszymi metodami walki z zarazą było przestrzeganie diety i wystrzeganie się surowych owoców. Warto też było zażywać ciepłych kąpieli i odkadzać dom. Karol Marcinkowski – chyba najbardziej znany poznański lekarz stawiał na picie szampana.
Według niego bąbelki miały zbawienny wpływ na zahamowanie rozwoju choroby. Nie każdego było jednak stać na ów trunek, dlatego w zastępstwie można było też stosować… piwo grodziskie.
Do najdrastyczniejszych metod walki z chorobą należało przykładanie pasów nasączonych gorącą smołą lub też wypalanie zaatakowanych miejsc rozpalonym żelazem. Księżna Ludwika Radziwiłłówna zalecała picie spirytusu, zaś lekarze zalecali popijanie alkoholi, ale w umiarkowanych dawkach. Nie trzeba chyba dodawać, że te ostatnie recepty spotkały się z największym oddźwiękiem wśród poznaniaków i znacznie wyprzedziły kolejną metodę zapijania, ale… herbatą z bzu.
Urząd się boi
Jedną z najbardziej drastycznych metod walki z chorobą zaproponowała poczta. W pasie kordonu sanitarnego ustawione były szopy w których dokonywano okadzania dokumentów.
Listy i przesyłki były dziurkowane, aby umożliwić lepszy przepływ powietrza. Umieszczano je w specjalnych skrzyniach na metalowych siatkach, pod którymi znajdowały się pojemniki z octem. Całość była podgrzewana na rozżarzonych węglach posypywanych siarką. Każda przesyłka otrzymywała stempel sanitarny, a ocalałe do dziś listy stanowią kolekcjonerski rarytas.
I znów ta cholera
Sześć lat później wybuchła kolejna epidemia. Straty sięgnęły kilkuset osób. W sierpniu 1848 roku uruchomiono stałe połączenie kolejowe między Poznaniem a Szczecinem. Już po kilku dniach okazało się, że jej pasażerowie przywlekli do miasta cholerę.
Pierwszą masową wycieczkę do Szczecina zorganizowano w połowie sierpnia. Latem 1848 roku oba miasta Wronki i Szczecin przeżywały bowiem epidemię cholery. To właśnie pierwsi turyści z Poznania przywlekli do miasta tę zarazę. Epidemia dała o sobie znać już w kilka dni po wycieczce. Trwała do listopada, a jej skutkiem było ponad tysiąc ofiar zarazy.
I tak na okrągło, aż do 1873 roku, gdy przypadki cholery odnotowano po raz ostatni. Co ciekawe, ofiarami epidemii byli przede wszystkim ubożsi mieszkańcy miasta oraz żołnierze.
Najbardziej ucierpiało Chwaliszewo, najmniej dzielnica żydowska. Żydzi mieli szczęście – korzystali z wody ze źródeł winiarskich.
Reszta Poznania miała to szczęście nieco później – gdy Raczyński wybudował pierwsze drewniane wodociągi doprowadzając czystą krystalicznie wodę do centrum miasta.
Krzysztof Smura
Pod foto:
Jedną z ofiar cholery był feldmarszałek Gneisenau, bohater październikowej Bitwy Narodów pod Lipskiem. W jej stulecie, w 1913 roku jego pomnik stanął niedaleko obecnej lokalizacji pomnika Armii Poznań. W 1919 roku został zburzony przez poznaniaków. Na zdjęciu wkopywanie kamienia węgielnego, w kwietniu 1913 roku.
Fot. Biblioteka UAM