Jak Kowalski przeczytał o sobie, Że pijak i przestępca i Że wszyscy wiedzą gdzie mieszka, trzy razy zastanowił się zanim wychylił kolejny kieliszek. Z czasem jednak ten sam Kowalski był już na tyle sławny, że ze spokojem przyjmował zaczepki zazdrosnych o sławę kolegów – Teeee. Znów o tobie pisali w Expressiaku – nie robiło na nim większego wrażenia.
Zorganizowana walka z pijaństwem zaczęła się w Wielkopolsce pod koniec XIX wieku. Czas był po temu najwyższy, bowiem bankieciarstwo i alkoholowe sekciarstwo przechodziło już granice. Wszelkie granice.
Przynuka i liktup
Dość powiedzieć, cytując za Waldemarem Karolczakiem z Muzeum Historii Miasta Poznania, że pod koniec XIX wieku jedna knajpa przypadała na nieco ponad 200 mieszkańców miasta, licząc w tym i niemowlaki i abstynentów i osoby obłożnie chore. A liczba destylacji i szynkowni rosła, bo miasto miało z tego zyski. Rosła też liczba sposobów picia i przymuszania do spożywania. No bo jak się piło za zdrowie, to nie wypadało cedzić trunku przez zęby tylko ,,chlapnąć do dna’’, jak się coś wytargowało, to obowiązkowo trzeba było wypić liktup – czyli kolejkę na koszt zadowolonego klienta. Kolejeczki, czyli odwdzięczanie się pięknym za nadobne też były w modzie jak i tzw. przynuka, czyli przymuszanie do picia bez umiaru.
Po rozum do głowy
W końcu ktoś jednak poszedł po rozum do głowy i zaczęły powstawać towarzystwa trzeźwo myślących obywateli, którzy ślubując abstynencję obrzydzali trunkowanie na wszelkie sposoby.
Najpierw ,,towarzysze’’ uderzyli do urzędów i spotkali się ze zrozumieniem. Jak już się z nim dogadali, to okazało się, że można było zakazać sprzedaży trunków po 22.00. Można więc było świętować, tyle że jeśli klient zamierzał spędzić noc w szynkowni, to mógł pić i pić i pić. Aż padł. Zgroza. Zwycięstwo było więc połowiczne. Przypadki, w których ojcowie poili wódką chore na gardło dzieci też nie należały do rzadkości. Podobnie jak te, w których dla wzmocnienia do menu dodawano szklaneczkę wina. No bo nikt się przecież nie zastanawiał nad takim drobiazgiem jak podawanie niemowlakom zamiast ,,cyca’’ tzw. gałganka z chlebem i maczanego w piwie. W chałupie był spokój. A o to przecież chodziło.
Czekolada zamiast….
Jak na Marsjan patrzono więc na członków Towarzystwa Szerzenia Wstrzemięźliwości i Towarzystwa Jutrzenka, którzy przebojem weszli na rynek alkoholi. Ci rycerze wstrzemięźliwości wszelkimi sposobami starali się zniechęcić poznaniaków do spożywania. Szef Jutrzenki, znany pisarz Józef Chociszewski organizował pogadanki, spotkania z lekarzami, jeździł z odczytami. A panie doświadczone przez panów garnęły się do niego i to nie zważając na tzw. składkowe. Akcja dawała rezultaty. W mieście zaczęły powstawać knajpy bez alkoholu, ale za to z gorącą czekoladą. Abstynenci z ,,Wyzwolenia’’ poszli jeszcze dalej. Na Śródce zorganizowali wystawę przeciwalkoholową. Były obrazy mrożące krew w żyłach, ulotki i zestawy marynatów i wód mineralnych, które można było stosować zamiast… Nie było wycieczek szkolnych i zgrupowań organizowanych przez zakłady pracy, a mimo to wystawę zwiedziło kilka tysięcy osób. Powstało też swoiste pogotowie opiekuńcze przy ulicy Podgórnej, gdzie udzielano rad, wysyłano na leczenie i dofinansowywano biedniejsze rodziny.
Galerie sławy
W latach 20. do walki przystąpiła prasa. Zaczęto publikować szczegółowe dane osób, które dopuściły się przestępstw po alkoholu. Anonse o pijakach, którzy spowodowali szkody cieszyły się w latach 50. dużym wzięciem wśród czytelników „Expressu Poznańskiego”.
– Stanisław Strzemiński, syn Józefa i Anieli, zamieszkały przy ulicy Armii Czerwonej doprowadził do wypadku drogowego będąc w stanie nietrzeźwym. W jego wyniku ucierpiała matka z małym dzieckiem. Dziecko nadal leży w szpitalu – pisał „Express” w jednym z wydań w 1952 roku. – Czyn obywatela Strzemińskiego zasługuje na surowe potępienie. Niech się nim zajmie sąd i rada zakładowa HCP.
I się zajmowała wieszając zdjęcie delikwenta w ,,galerii wątpliwej sławy’’ …
Krzysztof Smura